Skontaktuj się z nami

Gospodarka

NOWE WYNAGRODZENIE MINIMALNE – 4242 ZŁ BRUTTO MIESIĘCZNIE (WIDEO)

Opublikowano

dnia

Czasami mam wrażenie, że u nas w kraju odbywa się eksperyment ekonomiczny na żywym organizmie polegający na gwałtownym zwiększaniu minimalnego wynagrodzenia i zobaczeniu jakie są granice możliwości. Doszło do tego, że to Państwo nie radzi sobie z zasadami, które samo stworzyło, a niedługo przestaną i mikro oraz mali przedsiębiorcy. Wynagrodzenie nauczyciela mianowanego wynosi 3890 zł brutto miesięcznie i jest to o 290 zł brutto miesięcznie więcej, aniżeli wynosi obecna minimalna krajowa. Nie dziwne, że w całej Polsce brakuje 23 tys. nauczycieli. Trzeba być niezwykłym zapaleńcem by poświęcić lata na edukację wyższą, aby zarabiać pieniądze zbliżone do roznosiciela ulotek.

To państwo w celu optymalizacji podatkowej oraz prawa pracy „wyrzuca” na umowy B2B ratowników medycznych, którzy startują w pseudo przetargach. Stanowi to oczywistą patologię. Niewielkie urzędnicze wynagrodzenia ledwo zazwyczaj gonią gwałtownie rosnącą minimalną krajową, budząc frustrację wśród zatrudnionych w administracji publicznej.

No i tak mamy wynalazki w postaci ogłoszeń o poszukiwanych informatykach do ministerstw za 6 tys. zł brutto miesięcznie, czy specjalistów ds. transformacji klimatycznej za podobne pieniądze. Jednak to aparat państwowy niezdolny do odpowiedniego wynagradzania swoich ludzi przez stworzone przez siebie warunki, jest największym wygranym na podnoszeniu wynagrodzenia minimalnego. Planowana podwyżka o 642 zł brutto, oznacza de facto ok. 230 zł miesięcznie więcej składkach na rzecz ZUS z każdej osoby. Nie wspominając również o napędzaniu spirali płacowej, bo przecież nikt nie chce zarabiać minimalnej krajowej, co będzie łatało rozpadający się system emerytalny.

Problemem jednak jest to, jaka jest wyporność całej tej ryzykownej zabawy płacą minimalną. Przejeżdżając przez małe miasta powiatowe widać coraz większą liczbę zamykających się biznesów, bo po prostu przestają się opłacać. Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że miasteczka będące na uboczu od tętniących życiem arterii komunikacyjnych i dużych miast wojewódzkich zaczną się wyludniać.Już teraz najczęstszym pracodawcą w takim miejscu jest lokalny dyskont, urząd i stacja benzynowa. Gdzieniegdzie są jeszcze jakieś małe zakłady produkcyjne, jakieś składy opału i pojedyncze punkty usługowe, ale to wszystko zaczyna obumierać. Może to spowodować konieczność emigracji, i to wcale niekoniecznie do Warszawy, Krakowa, czy Wrocławia, tylko zagranicę. Koszty życia w dużych polskich miastach (zwłaszcza mieszkania) są ogromne.

Pojmowanie takiego zawyżania płacy minimalnej poprzez tylko duże miasta jest skrajnie nieracjonalne. Na Podlasiu też mieszkają ludzie! W takim Poznaniu, czy Warszawie – tylko ktoś niespełna rozumu godzi się na pracę za pensję w okolicach minimalnej krajowej. Po prostu wzrost wynagrodzeń wymusił na przedsiębiorcach rynek. Inaczej nie znajdą pracownika, tylko nie wszędzie jest on tak mocny. Niszcząc mikro biznesy na prowincji, możemy pozbawić ludzi pracy. Kolejnym problemem jest narastanie presji płacowej i podwyższanie oczekiwań na rynku, zarazem spłaszczając wynagrodzenia. Potem się okazuje, że księgowy po pięciu latach studiów zarabia podobne pieniądze do pakowacza w Bielsku-Białej.

Poza tym polskie firmy przestają być konkurencyjne względem zachodnich odpowiedników. Nawet wielkie centra outsourcingowe, które widzicie w pięknych biurowcach w Warszawie mają jakieś granice rentowności. Wielokrotnie pisałem, że model konkurencyjności Polski względem innych krajów Unii Europejskiej polegał na kryterium ceny. Konkurowanie ceną przy tak drożejącym pracowniku się kończy i nikt nie ma planu co dalej. Nie ma pomysłu i tożsamości, kim chcemy być w najbliższych pięciu, czy dziesięciu latach, a jedynie „łatamy” dziury znaczącym wzrostem płacy minimalnej.

I nie, nie twierdzę, że nie powinniśmy zarabiać więcej, tylko większość z tego „lepszego zarabiania” i tak zjada inflacja. Gdyby porównać siłę nabywczą wynagrodzenia sprzed 5 lat, okażę się, że zarabiamy może realnie 15-20 proc. więcej, aniżeli 5 lat temu. Choć niekoniecznie może tak być, a cały czas drepczemy w miejscu. Posługiwanie się oficjalnymi statystykami inflacji jest niemiarodajne. Koszyk inflacyjny się zmieniał i są w nim takie ciekawe rzeczy jak: kucyki, konie, lotnie i balony. Przeciętnego Polaka chyba bardziej interesuje wzrost ceny jajek o 100 proc. w 5 lat, niż wzrost o kilka procent ceny kucyka.

Ekonomista i przedsiębiorca aktywnie działający w branży Human Resources (HR). Dyrektor Forum Mikro i Małych Firm w Związku Przedsiębiorców i Pracodawców. Ponadto autor analiz gospodarczych i publicysta w Warsaw Enterprise Institute. Głównymi jego specjalizacjami jest funkcjonowanie Mikro i Małych Firm, a także rynek pracy. Absolwent Wydziału Nauk Politycznych oraz Finansów i Rachunkowości na Uniwersytecie Warszawskim.

Kontynuuj Czytanie
Kliknij by dodać komentarz

Zostaw Wiadomość

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Gospodarka

Dlaczego Rumunia przegoni Polskę? (WIDEO)

Opublikowano

dnia

Rumunia od zawsze była synonimem biedy w Europie. Proszę sobie wyobrazić, że przeciętny mieszkaniec Rumunii w połowie lat 90-tych był w pewnym momencie prawie trzykrotnie biedniejszy od Polaka, a raczej my też nie należeliśmy do krezusów Europy. Ich schyłek komunizmu wyglądał także bardziej brutalniej, bo zakończony rozstrzelaniem dyktatora Nicolae Ceausescu, a nie Okrągłym Stołem.

W naszym komunistycznym baraku było też trochę mniej problemów od tych, jakie mieli Rumuni. W Bukareszcie (zimą) maksymalna temperatura w blokach z wielkiej płyty nie mogła przekraczać 12 stopni, a w całej Rumunii był limit na włączanie żarówek. Podobnych absurdów jest cała masa. Rumunia w Polsce była postrzegana jako synonim biedy, niebezzasadnie.

Dziś, kilka dekad później znacząco zmieniło się położenie Rumunów, a część Polaków ma zakorzenione mentalnie, że Rumunia to kraj „trzeciego świata”. Tymczasem oni nas gonią, a w skali porównawczej – rumuński Siedmiogród już przeskoczył kilka województw Polski pod względem zamożności obywateli. My u nas mówimy o gonieniu Wielkiej Brytanii, jak zaraz dogoni nas Rumunia.

Aktualne porównanie Polski do Rumunii nie jest wyssane z palca. Mamy praktycznie taką samą strukturę eksportu, produkujemy podobne rzeczy i mamy zbliżony model gospodarczy. Oparty na taniej sile roboczej i energii (niegdyś), ale zarazem jesteśmy wspólnie niezaawansowani technologicznie. Gospodarcza kopia Polski – tylko, trochę ulepszona.

Z korzystnym prawem podatkowym, którego nigdy nie doczekamy się w Polsce. Na przykład najmniejsze firmy mogą tam liczyć na podatek przychodowy. Nie ma zastanawiania się nad tym, co jest kosztem, a co nie. Rumunia jest również dobrym miejscem dla informatyków, którzy zwolnieni są tam z opłacania podatku dochodowego. U nas, zastanawiamy się jak dowalić tym na B2B.

Najgorsze w tym wszystkim jednak jest to, że jesteśmy za nimi w tyle, jeżeli chodzi o energetykę, która wykończy nasz przemysł. Rumun zamiast machać szabelką, pokazywać jakim jest kozakiem od grzania się przy węglu i udawać, że nie dotyczą go opłaty ETS – zaczął działać. My gadaliśmy i udawaliśmy, że nas to nie dotyczy.

Ponad połowa miksu energetycznego to odnawialne źródła energii i elektrownia atomowa. O ile sama elektrownia powstała jeszcze z inicjatywy komunistów, tak Rumuni w ostatnich latach mocno poszli w odnawialne źródła energii (zwłaszcza hydroelektrownie). U nich węgiel to jakieś 16 proc. produkcji energii – u nas ponad 60 proc. Czekam na pierwszą zimę jak za ponad dziesięć lat jak wyłączą u nas Bełchatów. Jesteśmy wiadomo gdzie, i urządziliśmy się tam z przepychem.

Nasza klasa polityczna zamiast zająć się poważnymi sprawami, to powoli oddaje Rumunom pałeczkę w handlu morskim. W Gdyni unieważniono przetarg na terminal zbożowy, a w Gdańsku unieważniono przetarg na głębokowodny terminal. Tymczasem Rumuni rozbudowują swój port w Konstancy i budują do niego nową autostradę. Elegancko. Całe szczęście, żaden rumuński wizjoner nie wpadł (jeszcze) na większe lotnisko w Bukareszcie.

Twierdzę, że za perspektywie ok. 5 lat Rumunia przeskoczy nas w dobrobycie na mieszkańca. Tam jest jakiś plan i wizja, u nas – jej nie ma. Kluczową kwestią w kwestii rozwoju Rumunii jest zbudowanie (w końcu) odpowiedniej infrastruktury, bo pod tym względem jest jeszcze ogrom pracy do wykonania.

Brakuje autostrad, a logistyka i przemysł są skupione głównie w miejscach, gdzie nie jedzie się 100 km przez dwie i pół godziny. Ratuje nas także to, że Rumunia nie do końca weszła do Strefy Schengen (na przejściach drogowych są granice), przez co wydłuża się czas transportu towarów.

Rumunia stała się naszym naturalnym konkurentem w Europie, kopiując nasz model gospodarczy i lekko go modyfikując. Jak widać po statystykach, to działa. Różnice w sile nabywczej prawie się zacierają, a przypominam. Mówimy o kraju niegdyś dużo biedniejszym od nas i z nadal niedokończoną infrastrukturą.

Kontynuuj Czytanie

Gospodarka

Problem niskiej efektywności sektora publicznego w Polsce

Opublikowano

dnia

W Polsce nie jest problemem dofinansować naukę, wojsko, szpitale itd. Naprawdę – kasy na nic nie brakuje. Problemem jest niska efektywność sektora publicznego.

Widać to gołym okiem kiedy porównamy efektywność w krajach Europy Zachodniej i Centralnej. Niestety – Polska wypada blado nawet w gronie państw centralnych. Za nami plasują się jedynie Rumunia, Chorwacja i Węgry. Taka Estonia nawiązuje już efektywnością do Zachodu.

Prawda jest taka, że przepalamy pieniądze idące na sektor publiczny. Dlatego wciąż mamy kiepskie szpitale, kiepskie szkolnictwo, długo czekamy na rozprawy w Sądzie i tak dalej…

Brakuje odpowiedniego zarządzania, systemu, reform. Z podobnym problemem co my zmagają się bogate państwa arabskie.

Świetnym przykładem przenośnym, by zobrazować problem jest arabska pierwsza liga w piłce nożnej. Ładowane są ogromne sumy – miliardy dolarów na ściągnięcie znanych nazwisk jak Cristiano Ronaldo, Benzema, Neymar – jednak przez niski poziom zarządzania arabskich drużyn – brakuje przełożenia na wynik sportowy – a większość ściągniętych tam gwiazd obija się niczym na emeryturze.

I podobnie to wygląda w polskich sektorze publicznym – sama dotacja nic tutaj nie pomoże.

Kontynuuj Czytanie

Gospodarka

Ceny w niemieckim i polskim Lidlu są praktycznie na tym samym poziomie.

Opublikowano

dnia

Wraz z Cezarym Bachańskim wybraliśmy się do Zgorzelca by za jednym razem zrobić dokładnie takie same zakupy w Lidlu polskim, czeskim i niemieckim.

Relację z wyprawy możecie obejrzeć w filmie na naszym kanale:

W tym artykule przejdę jednak do konkretów i do podsumowania różnic cenowych pomiędzy Lidlami. Te mogą okazać się dla niektórych zaskakujące. Lub zaskakująco… małe.

Staraliśmy się dobrać 14 takich samych produktów z naszego koszyka. W dużej mierze się to udało. Wybieraliśmy możliwie najtańsze produkty marki własnej Lidla.

Oto porównanie cenowe produktów:

Powyżej podsumowanie zakupów i tego ile kosztowały poszczególne koszyki. Poniżej wrzucam zdjęcie paragonów.

Jak widać różnice w cenie pomiędzy polskim, a niemieckim Lidlem są niewielkie – identycznie kupując 14 innych produktów niemiecki koszyk mógłby wyjść najtańszy. Pamiętajmy, że w Niemczech wciąż zarabia się dużo więcej niż w Polsce.

Dziwi koszyk czeski. W Czechach, biorąc pod uwagę, że zarobki są zbliżone do polskich – robi się naprawdę drogo.

Po więcej szczegółów zapraszam do filmu.

Kontynuuj Czytanie

Popularne